Wiem, że ostatnio ociągałam się z tym rozdziałem, ale oto i jest. Mam nadzieję, że jakoś się spisałam i informuję, że powoli zaczyna się rozkręcać :)
Mam zamiar wkrótce otworzyć nowego bloga. Nie stanie się to jednak zbyt prędko, bo teraz w liceum będzie dużo nauki, a LUCY i tak dużo czasu mi zajmuje. Niemniej jednak na razie nie zdradzę fabuły kolejnego opowiadania, bo muszę je dopracować w głowie, a później przedstawię ten pomysł Wam i ocenicie, czy w ogóle jest sens pisania tego :)
Zakładka "bohaterowie" została zaktualizowana, ze względu na nowe postaci.
Pozdrawiam i liczę na komentarze z ocenami i uwagami :)
- Naprawdę żywisz do mnie aż taką nienawiść? –
Zapytałam bezmyślnie, przyglądając się mojemu towarzyszowi. Rzeczywiście
wyglądał normalnie. Był wysokim, postawnym, dojrzałym na oko mężczyzną, mniej
więcej o siedem, osiem lat starszym ode mnie. Na jego twarzy wymalowany był
grymas nienawiści. Nawet jego brązowe włosy ułożone w nieład świadczyły o tym,
że Rot nie paja do mnie sympatii.
Kiedy wyszliśmy poza teren wioski, mężczyzna
wprowadził mnie w głąb ciemnego, mrocznego lasu. Przez moje ciało przeszedł
nieprzyjemny dreszcz. Konary drzew łączyły się przeciwlegle ze sobą nad naszym
głowami tak szczelnie, jakby były strażnikami gaju i za wszelką cenę nie
chciały przepuścić do swej krainy nawet jednego promienia słońca. Grobową ciszę
co jakiś czas przedzierał przerażający wrzask dzikiej zwierzyny, chowającej się
za pniami. Ostre kamienie, ścielące ścieżkę, wbijały się boleśnie w podeszwy
moich butów. Było ciemno, mroźno, ponuro. Jakby z tego miejsca ktoś wyssał całą
energię. Jednym słowem chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Nagle moim oczom
ukazały się ogromne korzenie wyjawiające się z ziemi. Chcąc urozmaicić naszą
wędrówkę, postanowiłam przeskakiwać z jednego korzenia na drugi, jednakże zanim
wprowadziłam mój genialny plan w życie, Rot skarcił mnie wzrokiem i pociągnął
mnie za rękaw.
- Co robisz?! – Zaprotestowałam, zaraz po jego
bezczelnym geście.
- A tobie byłoby miło, gdyby ktoś po tobie skakał?!
- Oh, daj spokój, to tylko drzewa…
I wtem owe „tylko drzewo” wydało z siebie doniosły
pomruk, jakby zostało zbudzone z głębokiego snu. Pośpiesznie schowało swoje
„nogi” w głąb ziemi.
- Słuchaj – Syknął Rot, chwytając mnie szczelnie i
przygwożdżając do potężnego pnia. – Chyba się trochę zapominasz. Nie jesteśmy w
TWOIM świecie, tylko w MOIM. A tu nie ma miejsca na zabawę, rozrywkę czy żarty.
Nie będę się przed tobą kłaniał tylko dlatego, że jesteś księżniczką, wojowniczką i córką
zdrajcy zarazem. Nie na rękę mi, że to właśnie ja muszę cię wdrożyć w ten świat
i nie myśl sobie, że będę cię niańczył, więc lepiej się pilnuj. Wyraziłem się
jasno? – Spytał dobitnym głosem, puszczając mnie i nie czekając na moją
reakcję, ruszył w dalszą drogę. Przeklęłam w duszy, wrogo mierząc mojego
towarzysza mrożącym wzrokiem. Powoli docierał do mnie fakt, że to naprawdę
magiczna kraina, w której wszystko ma uszy – nawet rośliny.
Po dziesięciominutowej, niemej wędrówce, drzewny
tunel ustąpił. Prędko uderzyły we mnie rażące promienie słońca. Gdy otworzyłam
oczy, ujrzałam przepiękny, rozciągający się wzdłuż horyzontu, krajobraz. Niebo
w tym miejscu było czyste, błękitne, bez jakiegokolwiek śladu chmury. Rozległe
hektary polan zdobiły przedziwne kwiaty, których jeszcze nigdy nie dane mi było
zobaczyć w moim prawdziwym świecie. Po lewej stronie usadowione były kamienne,
zarośnięte, ogromne chaty. Wszystko wyglądało naprawdę imponująco, zwłaszcza,
że od czasu do czasu dojrzeć było można małe postaci gwałtownie poruszające się.
Potężny klif, na którym się znajdowałam wraz z Rotem, był na tyle wysoki, że
nie miałam najmniejszego problemu, by widzieć wszystko, co dzieje się w
przeciągu kilkudziesięciu kilometrów. W duszy byłam wdzięczna, że nie mam lęku
wysokości. Inaczej najadłabym się strachu. Wiatr przyjemnie łaskotał mnie w
twarz, a ja, radośnie rozprostowałam ręce, śmiejąc się sama do siebie. Nie
chciałam odchodzić z tego bajecznego miejsca. Wszystko było takie nierealne.
Magiczne. Takie, jakie jeszcze zaledwie kilka tygodni temu mogłam sobie jedynie
wyśnić. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak moje dłonie zamieniają się w
skrzydła, a ja, lecę przez chmurne kłęby, mijam drzewa, co chwila obniżam lot,
mocząc stopy w lodowatej płachcie wody ..
- Hej,
zasnęłaś?! – Krzyk zdenerwowanego mężczyzny wyrwał mnie z moich myśli.
Spojrzałam na niego i widząc jego poirytowanie, postanowiłam posłusznie udać
się za nim. Teraz czekała nas podróż wąską, stromą ścieżką w dół, otoczoną
mosiężnymi ścianami klifu. Nerwowo patrzyłam w dół, modląc się, by nie spaść.
Nie miałam żadnego zabezpieczenia, a było naprawdę wysoko. Na dodatek co chwila
musiałam robić postój ze względu na coraz cięższy naszyjnik, co wyjątkowo
rozzłościło Rota. Postanowiłam jednak nie reagować na jego komentarze i
dogryzki, szłam po prostu w dół. I wszystko poszłoby z płatka, gdyby nie to, że
w pewnej chwili pod moimi nogami zaplątał się kamień. Poślizgnęłam się i w
mgnieniu oka zamiast stać, wisiałam,
trzymając się kurczowo zbocza. Mężczyzna wnet to spostrzegł i prędko
kucnął, podając mi rękę.
- Złap mnie za rękę, szybko!
Snułam już
najgorsze scenariusze. Byłam przygotowana na najgorsze. Na 90% wiedziałam, że
za chwilę spadnę i tak skończyła się moja przygoda w Drugim Świecie. Spojrzałam śmierci prosto w drapieżne ślepia.
- Złap mnie za rękę, już! – Powtórzył Rot. Jak na
moje oko, nawet przejął się moim losem. Podałam mu drżącą rękę i poczułam silny
uścisk. Wciągnął mnie na górę, kurczowo przyciskając mnie do siebie. Nie miałam
nawet odwagi spojrzeć na jego twarz, która zapewne cała płonęła od złości.
- Wiesz, w czym jest paradoks? – Spytał mnie ponuro.
Nie czekając jednak na moją odpowiedź, kontynuował. – Ano w tym, że jak coś by
ci się stało teraz, obwinialiby za to mnie. Tylko dlatego cię uratowałem.
- Dzięki – Uśmiechnęłam się szczerze, choć tak
naprawdę ta informacja wcale nie poprawiła mi humoru. Dalsza droga odbyła się na szczęście bez
problemu. Z chwilą gdy stanęłam na miękkiej, rozkosznej trawie, odetchnęłam z
ulgą i spojrzałam w górę, podziwiając raz jeszcze klif, na szczycie którego
niedawno stałam.
- To są Smocze Nory – Mruknął bezinteresownie Rot,
ukazując mi ręką owe ogromne, kamienne chaty. – Pracują tam pedesauresy, wciąż
wykuwając nowe talizmany. To miejsce jest tajne. Wchodzą tutaj tylko zaufani
mieszkańcy. Gobliny nieraz wysyłały posłańców na przeszpiegi. Smoki są naszą mocną
stroną, której stwory z Katargi nigdy nie posiadały.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem i szłam za
towarzyszem, co jakiś czas rozglądając się. Stanęliśmy na środku pustkowia.
- Przygotuj się – Zakomunikował. – Chwyć medalion i
wypowiedz „Venite”*
-Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Zmrużyłam oczy,
starając się panować nad własnymi emocjami. Drżącymi palcami oplotłam Kifo.
- V..Venite!
I wtem całą ciszę rozdarł ryk smoka. Serce zaczęło mi
bić sto razy mocniej i intensywniej, zwłaszcza, gdy z nieba, przede mną,
wylądowała przeogromna bestia. Jej pysk był czarny, z czerwonymi obwódkami na
oczach. Na czaszce, pomiędzy szeroko rozstawionymi, szpiczastymi uszami,
usadowione były trzy, czarne kolce. Smok był kilkanaście razy większy i
potężniejszy ode mnie. Jego cały tułów był barwy czarnej z krwistymi przetarciami.
Mosiężne łapy zdobiły dostojne, złote ochraniacze, a na plecach dumnie
spoczywały ogromne, bordowe skrzydła, podobne jak u nietoperza. Z gracją
wymachiwał grubym ogonem, którego czubek rozszczepiony był na dwie końcówki w
kształcie strzałek. Cała jego skóra wyglądała na zrogowaciałą. Ogół stworzenia
przeraził mnie na tyle, że cofnęłam się do tyłu i nie wiedząc nawet kiedy, smok
powoli stawał się dla mych oczu niewyraźny, a ja sama – upadłam z łomotem na
ziemię.
Przebudziłam się pod wieczór, w jednej z chat
pedesauresów. Leżałam na drewnianym, niewygodnym łóżku, przykryta jakąś długą
szmatą. Chwyciłam się za tył głowy,
wymacując opatrunek. Syknęłam cichutko i usłyszałam z oddali głosy dwóch
mężczyzn. Wstałam i podeszłam bliżej
drzwi, podsłuchując rozmowę.
- Ona się nie nadaje. Mówiłem ci. Zobaczyła smoka i
zemdlała.
- Daj jej szansę. Musi to wszystko sobie ułożyć, na pewno przeżyła szok.
- Nie obchodzi mnie to. Nie chcę być za nią
odpowiedzialny.
- Jesteś ascenem, jednym z najlepszych. Kto wie, może
mierzysz równie wysoko jak Aracan.
- Równie wysoko? – Oburzył się Rot. Usłyszałam jak
coś twardego uderza z impetem o stół. – Ja nie jestem zdrajcą!
- Uspokój się, Rot. To nie jego wina, że umarł twój
ojciec.
„Twój ojciec”? pomyślałam. Nie chcąc dłużej zwlekać,
otworzyłam drzwi i zobaczyłam przytulne pomieszczenie, na środku którego stał
mały, drewniany stoliczek, przy którym dyskutowali Rot wraz z nieznajomym. Na
lewej stronie stał kominek, iskry w nim tańczyły z pasją, co chwila dając o
sobie znak charakterystycznym odgłosem spalania. Mieszkanko było niskie, adekwatne niemalże do
wzrostu tutejszych stworków. Schyliłam się i wymieniłam spojrzenie z Rotem.
- Witaj, Lucy! – Powiedział ów pedesaurus, wstając i
podchodząc do mnie z rozłożonymi rękoma. – Nazywam się Aceiro. Wszyscy się
cieszymy, że przybyłaś do nas…
- Chyba nie wszyscy – Skwitowałam ironią, uśmiechając
się serdecznie. – Co się stało? Niczego nie pamiętam..
- Zemdlałaś i rozcięłaś sobie głowę – Powiedział,
podając mi kubek z gorącą herbatą. – Proszę, usiądź z nami.
Usiadłam na ledwo trzymającym się krzesełku, upijając
łyk smacznego napoju. Było mi strasznie wstyd za to, co się stało. Niestety nie
miałam żadnej kontroli nad tym, by nie zemdleć. W pewnej chwili spostrzegłam,
że mojej szyi nie zdobi Kifo. Zlękłam się i spojrzałam na mężczyzn.
- A gdzie mój smok? – Spytałam.
- Odebrano ci go. Ale nie martw się, dostaniesz
nowego – Zapewnił mnie Aceiro.
- Jak to?! – Uniosłam się. Doskonale wiedziałam, że
Kifo był najsilniejszym ze wszystkich smoków, a ogień to przecież jeden z
najsilniejszych atrybutów. – Przecież to jeden z najlepszych..
- Ach, nie przesadzaj – Przerwał mi. – Nasi
specjaliści już dawno stwierdzili, że Kifo jest za stary na jakąkolwiek podróż
czy ingerencję w wojnie. Już za czasów Aracana smok ten liczył sobie ponad sto
lat, a to już dorosły wiek. Tobie przydzielony zostanie jego potomek. Pozwól za
mną.
Udałam się za poznanym towarzyszem. Ten zaprowadził
mnie do pomieszczenia, w którym unosił się zapach piłowanego drewna. Wokół były
porozstawiane stoły rzemieślnicze. Aceiro podszedł do kołka, na którym wisiał
medalion ze srebrnym smokiem. Ujął go i zawiesił mi na szyi. Całe moje ciało
zamarzło. Zrobiło mi się zimno. Obtuliłam się rękoma i spojrzałam pytająco na
naszyjnik.
- To smok lodu – Zaśmiał się pedesaurus.
- „Smok lodu”?!- Pomyślałam. Co to miało być? Lód? Z
takimi atrybutami na pewno nie dam rady wygrać jakiejkolwiek bitwy! – Jesteś pewien,
że nie jest zbyt słaby?
- Zbyt słaby?! Lucy! To potomek Kifo!
- Ale Kifo to ognisty smok, a nie… lodowy!
- Kiedyś zrozumiesz – Uśmiechnął się znacząco i
poklepał mnie po ramieniu. – Na razie jesteś zbyt słaba, by poznać Shimo. Dziś
pozwolę ci tu spać. Połóż się i wypocznij, bo jutro… jutro czeka nas dużo
pracy.
Upadłam na krzesło i schowałam twarz w dłoniach.
Chyba powoli rozumiałam, dlaczego mój tata uciekł…
* Venite : z łaciny - przybądź
* Venite : z łaciny - przybądź
świetne :* bardzo się cieszę że wysłuchałaś moją radę i napisałaś dłuższą notatkę :)
OdpowiedzUsuńBoziu, jak będziesz pisarką to będę twoją fanką number ona :D
niemogęsię doczekac następnejnotki :*
lecę do zakładki bohaterowie :D
O rany dziękuję ci strasznie :)!
OdpowiedzUsuńLubię pisać, mam więcej opowiadań, no, według mnie lepszych od Lucy - Ale do niej mam sentyment :)
Pozdrawiam i ściskam cieplutko :*
Wow na prawdę wyjątkowe opowiadanie. Bardzo oryginalne. Aż czuć magie w ty tekście. Podoba mi się zarówno fabuła jak i styl. Postać Lucy jest świetna, ale bardziej podoba mi się Rot. Nie powiem, ze jakiś mały romans w późniejszych rozdziałach byłby przeze mnie mile widziany ;) Piszesz na prawdę świetnie;)Świat, który stworzyłaś jest wyjątkowy. życzę duzo weny i dodaje u mnie w polecanych. Pozdrawiam Syntia
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie, to miłe, co napisałaś. Romans z pewnością się pojawi. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Kiedy następny rozdział? :D
OdpowiedzUsuń