poniedziałek, 19 sierpnia 2013

4. "Żegnaj, tato"



Tak jak obiecałam - dodaję kolejny rozdział Lucy :) Przepraszam, że taki krótki, ale opis krainy i dalsze losy chciałam zacząć od nowego rozdziału :) Podoba Ci się? Masz jakieś uwagi? Pisz w komentarzach! :)





Przez trzy dni jeździłam do taty. Rozmawialiśmy, planowaliśmy, dochodziliśmy wspólnie do wniosków. Mamę bardzo dziwiły moje zniknięcia. Jednego dnia, kiedy Kathy miała dyżur w pracy, przesiedziałam u ojca cały dzień. Zdawało nam się, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Ostatecznie wygrał mój plan.

Był poniedziałkowy wieczór. To właśnie dziś miałam uciec z domu. Po godzinie dwudziestej drugiej do mojego pokoju weszła mama, by pożegnać się ze mną. Usiadła na skrawku łóżka i pogłaskała mnie po włosach.
- Wszystko dobrze?
- Tak, mamo – Odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Kocham cię. Dobranoc. – Schyliła się, całując mnie w czoło, poczym wyszła.  Było mi trochę przykro, ponieważ moja mama od kilku dni naprawdę się starała. Niestety. Ja podjęłam już decyzję. Upewniwszy się, że na piętrze zostałam sama, wstałam z łóżka, wyciągnęłam duży plecak i zaczęłam się pakować. Włożyłam do torby trochę grubszych ubrań na zmianę, bidon z wodą, mapę Drugiego Świata,  kilka jabłek i ,nie wiedzieć czemu, zdjęcie moich rodziców, które zdobiła drewniana ramka. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe i wyszłam na zewnątrz.  Nagle dopadła mnie Nixie. Najeżyła się i szczekała, warcząc.
- Ty głupi psie, zamknij się! – Syknęłam cicho. Talizman znowu zaczął pulsować i ciążyć na mojej szyi. Nie tracąc czasu, pośpiesznie opuściłam teren podwórka i udałam się ulicą wprost. Zobaczywszy samochód taty, zaparkowany na skrzyżowaniu dwóch ulic, podbiegłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Gotowa? – zapytał. Wymieniłam z nim porozumiewawcze spojrzenie i kiwnęłam głową. Jechaliśmy około 40stu minut. Zdziwiło mnie to, gdyż do owego miejsca nie prowadziła droga, tylko gęsty las.
- Tato, jesteś pewien, że tędy można jechać samochodem?
- Nie – zaśmiał się. – Ale na pieszo mogłoby być tutaj niebezpiecznie o tej porze. Jest wiele dzikich zwierząt.
 W końcu zatrzymaliśmy się obok opuszczonej stacji benzynowej. Owy zagajnik ustąpił miejsca mrocznej, rozciągającej się po całym pustkowiu mgle.  Kiedy wyszłam z samochodu, tata otworzył bagażnik i wyciągnął z niego skurzany pas z pochwą na miecz. Zapiął mi go na biodrach.
- Ciężki!
- Przyzwyczaisz się. Musisz go mieć przy sobie, nigdy go nie odkładaj. W drugim wymiarze jest zaczarowany. Rana tym mieczem nigdy się nie goi. Wprowadza do organizmu truciznę. Wyjątkami są trogorkI. Niełatwo przebić ich skórę jakimkolwiek ostrzem. Podobno mają jakiś słaby punkt. Odnajdź go i zniszcz każdego, kto stanie ci na drodze. Ponadto weź tę kolczatkę. Ochroni cię.  Nie bój się, jeśli naszyjnik zacznie ci ciążyć. Im bliżej smoka i osady, tym bardziej będziesz czuła jego obecność. Chodźmy już – Powiedział. Wtem zobaczyłam ruiny, które niegdyś musiały być fundamentami solidnego zamczyska. Ojciec zaczął przenosić kamienie, jakby czegoś szukał.
- Jest! – wykrzyknął. Wyjął jeszcze kilka głazów i dokopał się do drewnianego, małego włazu. Otworzył go i podał mi rękę.
- Chodź. Ostrożnie, łatwo skręcić nogę.
Kiedy już stanęłam przed otworem, ojciec kazał mi tam wejść. Miałam małe zastrzeżenia, ale nie protestowałam. Złapałam się małej drabinki i ostrożnie schodziłam w ciemną przestrzeń. Za chwilę dołączył do mnie tata. Wziął zapałki i zapalił pochodnie, które znajdowały się wewnątrz. Szybko spostrzegłam, że znajdujemy się w pustym, kwadratowym pomieszczeniu, w którym oprócz zaduchu, pajęczyn i kilka szafek z książkami, nie było niczego innego.
- To na pewno tutaj? – Zapytałam. Tata nie odpowiedział. Kiwnął tylko na mnie ręką, abym podeszła bliżej  jednej z półek.
- Wejście jest strzeżone. Inaczej każdy mógłby tam wejść. Daj mi swój naszyjnik – Rozkazał. Posłusznie zdjęłam smoka z szyi, a tata, wziąwszy go, przyłożył do małego, wklęsłego, wyrzeźbionego w drewnie smoka. Pochodnie zgasły. Gdyby nie błysk medalionu, w pomieszczeniu na nowo zapanowałaby ciemność.  Tata począł przesuwać regał. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast ściany, znajdował się czarny prostokąt, kształtem przypominający drzwi.
- To tutaj – Westchnął. Spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. Wyciągnął naszyjnik i wręczył mi go z powrotem.
- Tato… Chcę cię przeprosić. Za moją nienawiść, negatywne nastawienie do ciebie. Okazało się, że tylko ty mnie rozumiesz. Dziękuję – Powiedziałam i przytuliłam się do niego. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Moja duża córeczka. Uważaj na siebie. Kiedy już dotrzesz do osady, powiedz, że jesteś potomkiem Aracana Finroda I.
- Aracan Finrod? Tak się nazywałeś?
- Taki dostałem przydomek jako król. Jeszcze jedno. Jeśli spotkqasz Lunę.. Pozdrów ją ode mnie. A teraz idź. Jest coraz mniej czasu. Wyzwól wioskę, pomóż odzyskać im swoją krainę.
- Zrobię co w mojej mocy – Odrzekłam. Stanęłam przed portalem. Odwróciłam się i spojrzałam nań. – Żegnaj, tato.

5 komentarzy:

  1. Świetne rozdziały. Mam nadzieje, że się nie zniechęcisz i dalej będziesz pisać, bo nieźle ci to wychodzi. :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. *.* no weeeś! zła kobieta ty ! jak mogłaś w takim momencie skończyc ;c
    kiedy następny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdopodobnie w piątek :) Cieszę się, że Ci się podoba :) Mam nadzieję, że dalsze losy Lucy Cię nie zawiodą :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział :D ale popieram - jak mogłaś w takim momencie !! :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :)