sobota, 31 sierpnia 2013

6. Pierwsze spotkanie z Kifo



Wiem, że ostatnio ociągałam się z tym rozdziałem, ale oto i jest. Mam nadzieję, że jakoś się spisałam i informuję, że powoli zaczyna się rozkręcać :)
 Mam zamiar wkrótce otworzyć nowego bloga. Nie stanie się to jednak zbyt prędko, bo teraz w liceum będzie dużo nauki, a LUCY i tak dużo czasu mi zajmuje. Niemniej jednak na razie nie zdradzę fabuły kolejnego opowiadania, bo muszę je dopracować w głowie, a później przedstawię ten pomysł Wam i ocenicie, czy w ogóle jest sens pisania tego :)
Zakładka "bohaterowie" została zaktualizowana, ze względu na nowe postaci.
Pozdrawiam i liczę na komentarze z ocenami i uwagami :)



- Naprawdę żywisz do mnie aż taką nienawiść? – Zapytałam bezmyślnie, przyglądając się mojemu towarzyszowi. Rzeczywiście wyglądał normalnie. Był wysokim, postawnym, dojrzałym na oko mężczyzną, mniej więcej o siedem, osiem lat starszym ode mnie. Na jego twarzy wymalowany był grymas nienawiści. Nawet jego brązowe włosy ułożone w nieład świadczyły o tym, że Rot nie paja do mnie sympatii.

Kiedy wyszliśmy poza teren wioski, mężczyzna wprowadził mnie w głąb ciemnego, mrocznego lasu. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Konary drzew łączyły się przeciwlegle ze sobą nad naszym głowami tak szczelnie, jakby były strażnikami gaju i za wszelką cenę nie chciały przepuścić do swej krainy nawet jednego promienia słońca. Grobową ciszę co jakiś czas przedzierał przerażający wrzask dzikiej zwierzyny, chowającej się za pniami. Ostre kamienie, ścielące ścieżkę, wbijały się boleśnie w podeszwy moich butów. Było ciemno, mroźno, ponuro. Jakby z tego miejsca ktoś wyssał całą energię. Jednym słowem chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Nagle moim oczom ukazały się ogromne korzenie wyjawiające się z ziemi. Chcąc urozmaicić naszą wędrówkę, postanowiłam przeskakiwać z jednego korzenia na drugi, jednakże zanim wprowadziłam mój genialny plan w życie, Rot skarcił mnie wzrokiem i pociągnął mnie za rękaw.
- Co robisz?! – Zaprotestowałam, zaraz po jego bezczelnym geście.
- A tobie byłoby miło, gdyby ktoś po tobie skakał?!
- Oh, daj spokój, to tylko drzewa…
I wtem owe „tylko drzewo” wydało z siebie doniosły pomruk, jakby zostało zbudzone z głębokiego snu. Pośpiesznie schowało swoje „nogi” w głąb ziemi.
- Słuchaj – Syknął Rot, chwytając mnie szczelnie i przygwożdżając do potężnego pnia. – Chyba się trochę zapominasz. Nie jesteśmy w TWOIM świecie, tylko w MOIM. A tu nie ma miejsca na zabawę, rozrywkę czy żarty. Nie będę się przed tobą kłaniał tylko dlatego, że  jesteś księżniczką, wojowniczką i córką zdrajcy zarazem. Nie na rękę mi, że to właśnie ja muszę cię wdrożyć w ten świat i nie myśl sobie, że będę cię niańczył, więc lepiej się pilnuj. Wyraziłem się jasno? – Spytał dobitnym głosem, puszczając mnie i nie czekając na moją reakcję, ruszył w dalszą drogę. Przeklęłam w duszy, wrogo mierząc mojego towarzysza mrożącym wzrokiem. Powoli docierał do mnie fakt, że to naprawdę magiczna kraina, w której wszystko ma uszy – nawet rośliny.

Po dziesięciominutowej, niemej wędrówce, drzewny tunel ustąpił. Prędko uderzyły we mnie rażące promienie słońca. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam przepiękny, rozciągający się wzdłuż horyzontu, krajobraz. Niebo w tym miejscu było czyste, błękitne, bez jakiegokolwiek śladu chmury. Rozległe hektary polan zdobiły przedziwne kwiaty, których jeszcze nigdy nie dane mi było zobaczyć w moim prawdziwym świecie. Po lewej stronie usadowione były kamienne, zarośnięte, ogromne chaty. Wszystko wyglądało naprawdę imponująco, zwłaszcza, że od czasu do czasu dojrzeć było można małe postaci gwałtownie poruszające się. Potężny klif, na którym się znajdowałam wraz z Rotem, był na tyle wysoki, że nie miałam najmniejszego problemu, by widzieć wszystko, co dzieje się w przeciągu kilkudziesięciu kilometrów. W duszy byłam wdzięczna, że nie mam lęku wysokości. Inaczej najadłabym się strachu. Wiatr przyjemnie łaskotał mnie w twarz, a ja, radośnie rozprostowałam ręce, śmiejąc się sama do siebie. Nie chciałam odchodzić z tego bajecznego miejsca. Wszystko było takie nierealne. Magiczne. Takie, jakie jeszcze zaledwie kilka tygodni temu mogłam sobie jedynie wyśnić. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak moje dłonie zamieniają się w skrzydła, a ja, lecę przez chmurne kłęby, mijam drzewa, co chwila obniżam lot, mocząc stopy w lodowatej płachcie wody ..
- Hej,  zasnęłaś?! – Krzyk zdenerwowanego mężczyzny wyrwał mnie z moich myśli. Spojrzałam na niego i widząc jego poirytowanie, postanowiłam posłusznie udać się za nim. Teraz czekała nas podróż wąską, stromą ścieżką w dół, otoczoną mosiężnymi ścianami klifu. Nerwowo patrzyłam w dół, modląc się, by nie spaść. Nie miałam żadnego zabezpieczenia, a było naprawdę wysoko. Na dodatek co chwila musiałam robić postój ze względu na coraz cięższy naszyjnik, co wyjątkowo rozzłościło Rota. Postanowiłam jednak nie reagować na jego komentarze i dogryzki, szłam po prostu w dół. I wszystko poszłoby z płatka, gdyby nie to, że w pewnej chwili pod moimi nogami zaplątał się kamień. Poślizgnęłam się i w mgnieniu oka zamiast stać, wisiałam,  trzymając się kurczowo zbocza. Mężczyzna wnet to spostrzegł i prędko kucnął, podając mi rękę.
- Złap mnie za rękę, szybko!
 Snułam już najgorsze scenariusze. Byłam przygotowana na najgorsze. Na 90% wiedziałam, że za chwilę spadnę i tak skończyła się moja przygoda w Drugim Świecie.  Spojrzałam śmierci prosto w drapieżne ślepia.
- Złap mnie za rękę, już! – Powtórzył Rot. Jak na moje oko, nawet przejął się moim losem. Podałam mu drżącą rękę i poczułam silny uścisk. Wciągnął mnie na górę, kurczowo przyciskając mnie do siebie. Nie miałam nawet odwagi spojrzeć na jego twarz, która zapewne cała płonęła od złości.
- Wiesz, w czym jest paradoks? – Spytał mnie ponuro. Nie czekając jednak na moją odpowiedź, kontynuował. – Ano w tym, że jak coś by ci się stało teraz, obwinialiby za to mnie. Tylko dlatego cię uratowałem.
- Dzięki – Uśmiechnęłam się szczerze, choć tak naprawdę ta informacja wcale nie poprawiła mi humoru.  Dalsza droga odbyła się na szczęście bez problemu. Z chwilą gdy stanęłam na miękkiej, rozkosznej trawie, odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w górę, podziwiając raz jeszcze klif, na szczycie którego niedawno stałam.
- To są Smocze Nory – Mruknął bezinteresownie Rot, ukazując mi ręką owe ogromne, kamienne chaty. – Pracują tam pedesauresy, wciąż wykuwając nowe talizmany. To miejsce jest tajne. Wchodzą tutaj tylko zaufani mieszkańcy. Gobliny nieraz wysyłały posłańców na przeszpiegi. Smoki są naszą mocną stroną, której stwory z Katargi nigdy nie posiadały.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem i szłam za towarzyszem, co jakiś czas rozglądając się. Stanęliśmy na środku pustkowia.
- Przygotuj się – Zakomunikował. – Chwyć medalion i wypowiedz „Venite”*
-Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Zmrużyłam oczy, starając się panować nad własnymi emocjami. Drżącymi palcami oplotłam Kifo.
- V..Venite!
I wtem całą ciszę rozdarł ryk smoka. Serce zaczęło mi bić sto razy mocniej i intensywniej, zwłaszcza, gdy z nieba, przede mną, wylądowała przeogromna bestia. Jej pysk był czarny, z czerwonymi obwódkami na oczach. Na czaszce, pomiędzy szeroko rozstawionymi, szpiczastymi uszami, usadowione były trzy, czarne kolce. Smok był kilkanaście razy większy i potężniejszy ode mnie. Jego cały tułów był barwy czarnej z krwistymi przetarciami. Mosiężne łapy zdobiły dostojne, złote ochraniacze, a na plecach dumnie spoczywały ogromne, bordowe skrzydła, podobne jak u nietoperza. Z gracją wymachiwał grubym ogonem, którego czubek rozszczepiony był na dwie końcówki w kształcie strzałek. Cała jego skóra wyglądała na zrogowaciałą. Ogół stworzenia przeraził mnie na tyle, że cofnęłam się do tyłu i nie wiedząc nawet kiedy, smok powoli stawał się dla mych oczu niewyraźny, a ja sama – upadłam z łomotem na ziemię.


Przebudziłam się pod wieczór, w jednej z chat pedesauresów. Leżałam na drewnianym, niewygodnym łóżku, przykryta jakąś długą szmatą. Chwyciłam się za tył głowy,  wymacując opatrunek. Syknęłam cichutko i usłyszałam z oddali głosy dwóch mężczyzn.  Wstałam i podeszłam bliżej drzwi, podsłuchując rozmowę.
- Ona się nie nadaje. Mówiłem ci. Zobaczyła smoka i zemdlała.
- Daj jej szansę. Musi to wszystko sobie ułożyć,  na pewno przeżyła szok.
- Nie obchodzi mnie to. Nie chcę być za nią odpowiedzialny.
- Jesteś ascenem, jednym z najlepszych. Kto wie, może mierzysz równie wysoko jak Aracan.
- Równie wysoko? – Oburzył się Rot. Usłyszałam jak coś twardego uderza z impetem o stół. – Ja nie jestem zdrajcą!
- Uspokój się, Rot. To nie jego wina, że umarł twój ojciec.
„Twój ojciec”? pomyślałam. Nie chcąc dłużej zwlekać, otworzyłam drzwi i zobaczyłam przytulne pomieszczenie, na środku którego stał mały, drewniany stoliczek, przy którym dyskutowali Rot wraz z nieznajomym. Na lewej stronie stał kominek, iskry w nim tańczyły z pasją, co chwila dając o sobie znak charakterystycznym odgłosem spalania.  Mieszkanko było niskie, adekwatne niemalże do wzrostu tutejszych stworków. Schyliłam się i wymieniłam spojrzenie z Rotem.
- Witaj, Lucy! – Powiedział ów pedesaurus, wstając i podchodząc do mnie z rozłożonymi rękoma. – Nazywam się Aceiro. Wszyscy się cieszymy, że przybyłaś do nas…
- Chyba nie wszyscy – Skwitowałam ironią, uśmiechając się serdecznie. – Co się stało? Niczego nie pamiętam..
- Zemdlałaś i rozcięłaś sobie głowę – Powiedział, podając mi kubek z gorącą herbatą. – Proszę, usiądź z nami.
Usiadłam na ledwo trzymającym się krzesełku, upijając łyk smacznego napoju. Było mi strasznie wstyd za to, co się stało. Niestety nie miałam żadnej kontroli nad tym, by nie zemdleć. W pewnej chwili spostrzegłam, że mojej szyi nie zdobi Kifo. Zlękłam się i spojrzałam na mężczyzn.
- A gdzie mój smok? – Spytałam.
- Odebrano ci go. Ale nie martw się, dostaniesz nowego – Zapewnił mnie Aceiro.
- Jak to?! – Uniosłam się. Doskonale wiedziałam, że Kifo był najsilniejszym ze wszystkich smoków, a ogień to przecież jeden z najsilniejszych atrybutów. – Przecież to jeden z najlepszych..
- Ach, nie przesadzaj – Przerwał mi. – Nasi specjaliści już dawno stwierdzili, że Kifo jest za stary na jakąkolwiek podróż czy ingerencję w wojnie. Już za czasów Aracana smok ten liczył sobie ponad sto lat, a to już dorosły wiek. Tobie przydzielony zostanie jego potomek. Pozwól za mną.
Udałam się za poznanym towarzyszem. Ten zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym unosił się zapach piłowanego drewna. Wokół były porozstawiane stoły rzemieślnicze. Aceiro podszedł do kołka, na którym wisiał medalion ze srebrnym smokiem. Ujął go i zawiesił mi na szyi. Całe moje ciało zamarzło. Zrobiło mi się zimno. Obtuliłam się rękoma i spojrzałam pytająco na naszyjnik.
- To smok lodu – Zaśmiał się pedesaurus.
- „Smok lodu”?!- Pomyślałam. Co to miało być? Lód? Z takimi atrybutami na pewno nie dam rady wygrać jakiejkolwiek bitwy! – Jesteś pewien, że nie jest zbyt słaby?
- Zbyt słaby?! Lucy! To potomek Kifo!
- Ale Kifo to ognisty smok, a nie… lodowy!
- Kiedyś zrozumiesz – Uśmiechnął się znacząco i poklepał mnie po ramieniu. – Na razie jesteś zbyt słaba, by poznać Shimo. Dziś pozwolę ci tu spać. Połóż się i wypocznij, bo jutro… jutro czeka nas dużo pracy.
Upadłam na krzesło i schowałam twarz w dłoniach. Chyba powoli rozumiałam, dlaczego mój tata uciekł…



* Venite : z łaciny - przybądź

czwartek, 29 sierpnia 2013

Mała informacja.

Witam. Chciałabym poinformować Was, że kontynuację LUCY dodam dopiero pod wieczór w sobotę 31.08.  Jako że jest ostatni tydzień wakacji, przyjechał do mnie mój chłopak i nie mam kiedy dokończyć rozdziału. Mam nadzieję, że nie zniechęci Was fakt, że nie dodam kolejnego postu na czas. Postaram się to wynagrodzić :)
Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość!

piątek, 23 sierpnia 2013

5. "Drugi Świat"

Cieszę się, że podoba się Wam moje opowiadanie :) Wasze komentarze są naprawdę miłe i zachęcające do dalszej pracy. Kolejny rozdział dodam być może w środę 28.08 bądź w czwartek, 29.08.
 Miłego czytania!



Nie wiedząc kiedy, poczułam na swojej twarzy nieprzyjemnie chłodny wiatr. Rozejrzałam się dookoła. Stałam na środku pustkowia. W przeciągu mojego wzroku nie widziałam nic innego prócz rozciągającej się ziemi. Od czasu do czasu można było napotkać wzrokiem na wyschnięte drzewo bądź inną, dziwną roślinę, które zdawało się być tak samo mroczne, jak cała owa kraina.
- Dobra, tylko nie panikuj – Powiedziałam sama do siebie. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wyjęłam mapę. Powietrze tutaj było inne, ciężkie i ostre.
- Tata kazał mi iść w prawo. Zdam się na niego, tak będzie najlepiej..- Stwierdziłam i udałam się na wschód. Moja lewa ręka leżała w pogotowiu na rękojeści miecza. Z każdym krokiem stawałam się coraz bardziej senna. Jednak to miejsce było zbyt niebezpieczne, aby spać. Jeszcze zaatakowałby mnie jakiś goblin, albo, co gorsza, trogork.. Czas w tej krainie był widocznie do przodu, gdyż w Drugim Świecie dało się zauważyć przebijające słońce. Podczas wielogodzinnej wędrówki nie działo się, na moje szczęście, nic nadzwyczajnego. Minęłam kilka wodospadów, wulkanów, pustyń… Robiłam postoje, na przekąszenie czegoś. Zbliżała się noc, której obawiałam się najbardziej. Nie myśląc wiele, przysiadłam na znalezionym głazie. Postanowiłam wzniecić ogień, tak na zaś, na wypadek niespodziewanego spotkania z trogorkiem. Po wielu, nieudanych próbach, z pocieranych kamieni w końcu wyskoczyły iskry. Uradowana westchnęłam głośno.
- Podziwiam ludzi żyjących w prehistorii.
Nagle usłyszałam dziwny, podejrzany szelest w krzakach. Zerwałam się na równe nogi i wyciągnęłam impulsywnie miecz.
- Kto tam? Kim jesteś? Mów! – Warknęłam głośno lekko wystraszona, podchodząc do zieleni. Kiedy gałązki odchyliły się, wyszedł z nich wysoki elf, o długich, kremowych, prostych włosach. Miał śniadą cerę, zielone, kocie oczy. Przyodziany był w zielony żakiet pod szyję, ze złotymi spinkami, pełniącymi rolę normalnych guzików i siwe, bufiaste spodnie, na nogawkach których zapięte były srebrne ochraniacze. W jednej ręce trzymał łuk, natomiast w drugiej kilka ziół. Na plecach miał torbę ze strzałami.
- Oszalałaś? Zgaś ten ogień! – Powiedział lekko rozdrażniony, szybko tłumiąc ogień. – Ktoś mógł zobaczyć!
Stałam wmurowana w ziemię. Schowałam miecz za plecy i obserwowałam czujnie poczynienia towarzysza. Nagle ten wyprostował się i zmierzył mnie zdziwionym wzrokiem. Automatycznie jego całe zainteresowanie przeniosło się z ogniska na moją osobę. Wytrzeszczył oczy, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ty ..
- Tak, ja.
- Jesteś człowiekiem..
- Jestem córką Aracana Finroda, a zarazem księżniczką krainy Ognistych Wiedźm. Przybyłam tu, aby odzyskać mój lud i pomóc mu przezwyciężyć siły wroga – Podniosłam dumnie głowę, a miecz trzymałam w gotowości, jak prawdziwy rycerz – bohater.
- Przecież to niemożliwe… Ten miecz.. naszyjnik… - Wyszeptał elf, podchodząc do mnie bliżej. Był tak zdziwiony sytuacją, że stojąc dosłownie kilka metrów dalej, słyszałam rytm bicia jego serca. Nagle usłyszeliśmy gromki śmiech i głośny stukot.
- Uważaj – Szepnął elf , złapał mnie i przewrócił nas obojga. – Bądź cicho.
Najprawdopodobniej były to gnomy. Szły w większej grupce, patrolując okolicę. Nagle jeden z nich zatrzymał się i zaczął węszyć.
- Chyba coś czuję!
- Daj spokój –odpowiedział drugi. – Nie wygłupiaj się!
- Czuję wyraźnie człowieka..
Na te słowa trzeci gnom roześmiał się paskudnym, skrzekliwym głosem.
- Jedynym człowiekiem, który tutaj był, to Aracan. Zniknął kilkanaście lat temu!
- Raczej zwiał jak tchórz – skwitował pierwszy. Cała grupka wybuchła śmiechem.
- Jak tchórz?! Mój ojciec nie był tchórzem! Gdyby nie on, nikt z wioski by nie przeżył! – wyszeptałam zirytowana, chcąc podnieść się i zrobić z nimi porządek. Poczułam jednak na swoim ramieniu silny uścisk elfa.
- Uspokój się! – Warknął na mnie, obserwując poczynienia gnomów. Kiedy te oddaliły się na pewną odległość, wstałam i otrzepałam się.
-  Nie bądź taka porywcza. One mogły zrobić ci większą krzywdę, niż myślisz. Nazywam się Elrohir.
- Nie obraź się, ale to dosyć skomplikowane imię. Pozwól, że będę mówiła El – wypaliłam bezmyślnie. – Ja jestem Lucy.
- Lucy, córka króla Ascenów.. Przybyłaś aby nas uratować..?
- Zaraz, zaraz. Was? Czyli ty również pochodzisz z Krainy Ognistych Wiedźm?
- Owszem, księżniczko. Myślę, że najlepiej będzie, jak kontynuujemy naszą wędrówkę. Nocą jest tu niebezpiecznie.
- Będzie mi bardzo miło.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz czułam się bezpieczniej, mimo że El był tylko druidem. Szliśmy w ciszy, mój towarzysz wydawał się być bardzo zamyślony i nieobecny. Po kilkunastu minutach zauważyłam długą rzekę, z której wystrzeliwała co jakiś czas lawa.
- „Tak jak tata mówił – jest i rzeka” – Pomyślałam. – Jak przeprawimy się na drugą stronę?
El nie odpowiedział, tylko wskazał palcem na małą łódeczkę przycumowaną do brzegu.
- Proszę mi wybaczyć, za tak niewygodny środek transportu, lecz nie miałem pojęcia, że wracając, spotkam zaginioną księżniczkę – Powiedział ze skruchą.
Zamurowało mnie. Zamiast odpowiedzieć, po prostu weszłam na tratwę. Miejsca było mało, ale nie o to chodziło. Modliłam się tylko o to, aby nie wpaść do zawartości rzeki.  Kiedy stanęłam z powrotem na ziemi, przede mną znajdowały się ogromne, lodowe góry. Tworzyły coś w rodzaju fosy. Elf wciągnął łódkę na brzeg.
- proszę za mną – Powiedział, prowadząc mnie przez większe i mniejsze pagórki. W końcu stanęliśmy przed ogromnymi, kamiennymi wrotami, zabezpieczonymi licznymi łańcuchami. Po prawej stronie usadowione było małe, kwadratowe okienko. Towarzysz zapukał w nie. Drzwiczki się otworzyły i moim oczom ukazał się stary pedesaurus, z kilkoma, siwymi włosami i wielkimi, okrągłymi okularami.
- Ah, Elrohir, to ty. A cóż to za dziewczynka?
- Dowiesz się tego w swoim czasie. Zwołaj wszystkich mieszkańców.
- Tak jest! – Pedesaurus kiwnął głową na znak, że zrozumiał i otworzył nam wrota. Weszłam w głąb osady. Rozejrzałam się. Po obu stronach stały drewniane domki. Po środku był plac i ogromna studnia, przy której bawiły się dzieci. Nic nadzwyczajnego. Zwyczajna, stara wioska, w której mieszkała uboga ludność. Kiedy znalazłam się w centrum osady, wielu mieszkańców wyszło ze swych domów, aby przyjrzeć mi się.  Nagle otoczył mnie chyba cały lud, zamieszkujący wioskę. Poczułam się dziwnie.
- Być może nie uwierzycie, ale przyprowadziłem córkę Aracana Finroda – Powiedział donośnym głosem El. Tłum nieco się obruszył, jedni komentowali, drudzy kiwali głową z niedowierzaniem, były nawet jednostki, które się ucieszyły.
- To nie ona! – krzyknęła pewna, starsza kobieta. – Jakie masz dowody, że to prawdziwa córka króla?
- Ma jego miecz – Odpowiedział elf. Prędko wyciągnęłam ostrze z pochwy, aby potwierdzić jego argumenty.  – Jej szyję zdobi Kifo, smok Aracana.
Nagle ze zgromadzenia wyszła piękna kobieta z długim, grubym, rudym warkoczem, który spokojnie opadał jej na ramię, a kończył się tuż pod brzuchem. Miała duże, srebrne niczym księżyc oczy. Przyodziana w długą, czarną suknię, podeszła do mnie i z czułością przechyliła głowę.
- Te same oczy.. ten sam wyraz twarzy… Jesteś córką Willa. Nazywam się Luna. Byłam przyjaciółką twojego ojca.  Nawet przez chwilę nie zwątpiłam w to, że kiedyś nam pomoże.
- To miłe, że chociaż ktoś mi wierzy – oznajmiłam. – Tata kazał cię serdecznie pozdrowić.
- Twój ojciec nas zostawił, stchórzył! Mamy uwierzyć, że ty nas uratujesz? – Zapytał ktoś z tłumu.
- On ma rację! Aracan uciekł, przez tyle lat musimy tutaj żyć, jesteśmy atakowani, plądrowani!
- Przyjaciele, proszę… - Zwrócił się do ludu El. – Nie możemy żywić do niej nienawiści. Ona może nam pomóc, jest prawdziwą córką króla. Jest silna i ma predyspozycje ku temu. Nie mamy nic do stracenia. Zaufajmy jej!
- Posłuchajcie mnie – Odezwałam się stanowczym głosem, stając nieco bliżej.  – Gdyby dano mojemu tacie szansę cofnięcia czasu, wróciłby do momentu, w którym stąd odszedł. Poprowadziłby was, pomógł walczyć o swoją krainę. Ale stało się. Czy naprawdę do końca życia łakniecie nienawiści? Rozpamiętywania? Czy nie lepiej połączyć siły i wspólnie pokonać te zielone, skrzeczące chuchra? Skamieniałe, ociężałe, chodzące kostki bruku?! 
- Gobliny to nie chuchra! Nie masz pojęcia, jaką władają magią. Wiedźmy nigdy nie dorównają im w posiadaniu tak ogromnej wiedzy! A skamieniałe, ociężałe kostki bruku to tak naprawdę istoty nieśmiertelne i najbrutalniejsze w całym Drugim Świecie. Nie wiesz, co mówisz dziewczynko – Powiedział oschle pewien mężczyzna. Wyróżniał się z tłumu choćby tym, że wyglądał jak człowiek. Nie miał nic wspólnego z elfem, ani pedesaurusem. Stał ze skrzyżowanymi rękoma, patrząc na mnie nieufnym, odpychającym wzrokiem.
- Jeżeli masz tyle mądrości do wygłoszenia zapraszam tutaj na środek. Jeszcze tydzień temu byłam normalną dziewczyną żyjącą w swoim świecie. W jednej chwili, dowiedziałam się, że mój ojciec był królem ascenów, a ja mam przejąć pałeczkę i być taka sama. Mam 17 lat, zero umiejętności, a muszę stanąć do walki z tak potężnymi siłami.  Nie każda by się na to zdecydowała. Jednak ja podjęłam decyzję. Jeżeli faktycznie mam jakiekolwiek ukryte zdolności, chcę je tutaj rozwinąć i poprowadzić was do zwycięstwa. Jednakże nie zrobię tego bez waszej pomocy. Kto jest ze mną?
- Ta dziewczyna nam pomoże! – Poparła mnie Luna. – Bo jeśli nie ona.. to kto?
Wtem rozległy się wiwatowania na mą cześć. Stałam jak wryta i choć starałam się zachować poważnie i zrozumieć powagę sytuacji – krępowałam się jak nigdy w życiu.
- Dobrze więc. Rot wprowadzi cię w świat acenów. Jest odpowiedzialny za smoki jak i za ich jeźdźców, czyli również ciebie – Powiedział Elrohir.
- Chodź – Mruknął ten sam mężczyzna, który jeszcze niedawno mnie skrytykował. Szybko zeskoczyłam z podestu i przepychając się między zgromadzenie wiedźm, które tak naprawdę były przepięknymi kobietami, oraz elfów, pedesauresów i innych skrzatów, dorównałam kroku owemu Rotowi.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

4. "Żegnaj, tato"



Tak jak obiecałam - dodaję kolejny rozdział Lucy :) Przepraszam, że taki krótki, ale opis krainy i dalsze losy chciałam zacząć od nowego rozdziału :) Podoba Ci się? Masz jakieś uwagi? Pisz w komentarzach! :)





Przez trzy dni jeździłam do taty. Rozmawialiśmy, planowaliśmy, dochodziliśmy wspólnie do wniosków. Mamę bardzo dziwiły moje zniknięcia. Jednego dnia, kiedy Kathy miała dyżur w pracy, przesiedziałam u ojca cały dzień. Zdawało nam się, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Ostatecznie wygrał mój plan.

Był poniedziałkowy wieczór. To właśnie dziś miałam uciec z domu. Po godzinie dwudziestej drugiej do mojego pokoju weszła mama, by pożegnać się ze mną. Usiadła na skrawku łóżka i pogłaskała mnie po włosach.
- Wszystko dobrze?
- Tak, mamo – Odpowiedziałam, uśmiechając się.
- Kocham cię. Dobranoc. – Schyliła się, całując mnie w czoło, poczym wyszła.  Było mi trochę przykro, ponieważ moja mama od kilku dni naprawdę się starała. Niestety. Ja podjęłam już decyzję. Upewniwszy się, że na piętrze zostałam sama, wstałam z łóżka, wyciągnęłam duży plecak i zaczęłam się pakować. Włożyłam do torby trochę grubszych ubrań na zmianę, bidon z wodą, mapę Drugiego Świata,  kilka jabłek i ,nie wiedzieć czemu, zdjęcie moich rodziców, które zdobiła drewniana ramka. Po cichu wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe i wyszłam na zewnątrz.  Nagle dopadła mnie Nixie. Najeżyła się i szczekała, warcząc.
- Ty głupi psie, zamknij się! – Syknęłam cicho. Talizman znowu zaczął pulsować i ciążyć na mojej szyi. Nie tracąc czasu, pośpiesznie opuściłam teren podwórka i udałam się ulicą wprost. Zobaczywszy samochód taty, zaparkowany na skrzyżowaniu dwóch ulic, podbiegłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Gotowa? – zapytał. Wymieniłam z nim porozumiewawcze spojrzenie i kiwnęłam głową. Jechaliśmy około 40stu minut. Zdziwiło mnie to, gdyż do owego miejsca nie prowadziła droga, tylko gęsty las.
- Tato, jesteś pewien, że tędy można jechać samochodem?
- Nie – zaśmiał się. – Ale na pieszo mogłoby być tutaj niebezpiecznie o tej porze. Jest wiele dzikich zwierząt.
 W końcu zatrzymaliśmy się obok opuszczonej stacji benzynowej. Owy zagajnik ustąpił miejsca mrocznej, rozciągającej się po całym pustkowiu mgle.  Kiedy wyszłam z samochodu, tata otworzył bagażnik i wyciągnął z niego skurzany pas z pochwą na miecz. Zapiął mi go na biodrach.
- Ciężki!
- Przyzwyczaisz się. Musisz go mieć przy sobie, nigdy go nie odkładaj. W drugim wymiarze jest zaczarowany. Rana tym mieczem nigdy się nie goi. Wprowadza do organizmu truciznę. Wyjątkami są trogorkI. Niełatwo przebić ich skórę jakimkolwiek ostrzem. Podobno mają jakiś słaby punkt. Odnajdź go i zniszcz każdego, kto stanie ci na drodze. Ponadto weź tę kolczatkę. Ochroni cię.  Nie bój się, jeśli naszyjnik zacznie ci ciążyć. Im bliżej smoka i osady, tym bardziej będziesz czuła jego obecność. Chodźmy już – Powiedział. Wtem zobaczyłam ruiny, które niegdyś musiały być fundamentami solidnego zamczyska. Ojciec zaczął przenosić kamienie, jakby czegoś szukał.
- Jest! – wykrzyknął. Wyjął jeszcze kilka głazów i dokopał się do drewnianego, małego włazu. Otworzył go i podał mi rękę.
- Chodź. Ostrożnie, łatwo skręcić nogę.
Kiedy już stanęłam przed otworem, ojciec kazał mi tam wejść. Miałam małe zastrzeżenia, ale nie protestowałam. Złapałam się małej drabinki i ostrożnie schodziłam w ciemną przestrzeń. Za chwilę dołączył do mnie tata. Wziął zapałki i zapalił pochodnie, które znajdowały się wewnątrz. Szybko spostrzegłam, że znajdujemy się w pustym, kwadratowym pomieszczeniu, w którym oprócz zaduchu, pajęczyn i kilka szafek z książkami, nie było niczego innego.
- To na pewno tutaj? – Zapytałam. Tata nie odpowiedział. Kiwnął tylko na mnie ręką, abym podeszła bliżej  jednej z półek.
- Wejście jest strzeżone. Inaczej każdy mógłby tam wejść. Daj mi swój naszyjnik – Rozkazał. Posłusznie zdjęłam smoka z szyi, a tata, wziąwszy go, przyłożył do małego, wklęsłego, wyrzeźbionego w drewnie smoka. Pochodnie zgasły. Gdyby nie błysk medalionu, w pomieszczeniu na nowo zapanowałaby ciemność.  Tata począł przesuwać regał. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast ściany, znajdował się czarny prostokąt, kształtem przypominający drzwi.
- To tutaj – Westchnął. Spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. Wyciągnął naszyjnik i wręczył mi go z powrotem.
- Tato… Chcę cię przeprosić. Za moją nienawiść, negatywne nastawienie do ciebie. Okazało się, że tylko ty mnie rozumiesz. Dziękuję – Powiedziałam i przytuliłam się do niego. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Moja duża córeczka. Uważaj na siebie. Kiedy już dotrzesz do osady, powiedz, że jesteś potomkiem Aracana Finroda I.
- Aracan Finrod? Tak się nazywałeś?
- Taki dostałem przydomek jako król. Jeszcze jedno. Jeśli spotkqasz Lunę.. Pozdrów ją ode mnie. A teraz idź. Jest coraz mniej czasu. Wyzwól wioskę, pomóż odzyskać im swoją krainę.
- Zrobię co w mojej mocy – Odrzekłam. Stanęłam przed portalem. Odwróciłam się i spojrzałam nań. – Żegnaj, tato.